Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

Niemirycz przeczytał niemiecki aforyzm śpiewaczki, pisany wprawnem, energicznem pismem:
„W tysiącach znajdzie setki talentów, dziesiątki geniuszów, ale rzadko jednego człowieka.“
— Wcale zgrabne, jak na aktorkę. Ten ród zwykle mało na mózg wydaje, chyba w pasztecikach zauważył Opolski.
Niemirycz siedział z piórem w dłoni, gryząc papierosa.
— Ta sprawa o młyn wodny także mi mózg zmarnowała na pasztecik — rzekł.
— Twój, w muszelce, byłby perłą! — zaśmiał się Opolski.
— Albo ostrygą, czy jakim innym ślimakiem.
— No, kiedy ci nic nie przychodzi do głowy mądrego, to napisz co o miłości. To będzie oryginalne, przez ciebie podpisane.
Jakby mu to dodało bodźca, Niemirycz się schylił nad brystolem:
„Ludzkość przeżyła wieki, weszła na szczyty wynalazków, dumna z skarbów rozumu. A człowiek jaskiniowy może jej dotąd imponować, bo nie wstydził się instynktów i zabijał tylko, żeby z głodu nie zginąć.“
Opolski przeczytał przez ramię.
— Pyszne! — rzekł i co rychlej arkusz porwał.
Po skończeniu roboty w biurze, Niemirycz, wedle zwyczaju, poszedł do taniej kuchni, a potem na wystawę obrazów. Chodząc wśród miernot, posmutniał do reszty, chwilę dłużej zatrzymał się przy jakimś portrecie i wyszedł. W witrynach fotografji ujrzał Willę Mora w tysiącznych pozach i kostjumach. Modą była, sławą chwili.