Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

— O! dzięki Bogu jestem wolną, praw nade mną nikt nie ma, i dość bogatą, żeby od nikogo nie zależeć.
Chwilę milczała. Uśmiechnęła się.
— Dziś miałam propozycję małżeństwa. Wie pan czyją?
— Wiem. Mówi o tem całe miasto.
Czekała, może ją spyta, ale nic więcej nie rzekł.
— I nie ciekaw pan epilogu?
— Dowiem się. Będzie znowu o tem gadać całe miasto.
— I to zrestą pana nic nie obchodzi. Profanuję tę pustelnię, wnoszę w nią echo świata, zgrzyt ludzkich nikczemności. I pyta pan w duchu: „Kobieto, co może być wspólnego między tobą i mną?“ Pan jest myślą, ja jestem aktorką. „Obłok, wichrem gnany, spoczął na chwilę na piersi skalistego olbrzyma.“ Bywa tak w naturze i w życiu... Niech pan nie patrzy tak ponuro.
— Bo mi pani ubliża. Gdy pani ten próg przestąpiła i rzekła, że tu jest dobrze, byłem szczęśliwy. Skąd, dlaczego mam być czemś większem, wyższem, lepszem od pani? A wspólnego możemy mieć wiele. Oboje ludźmi jesteśmy.
— A w głębi pogardza pan mną.
— Nie. Pogardzam tylko fałszem i rachunkiem, a tu niema na to miejsca.
— Więc pan nigdy nie kłamie?
— Nie. Za nic i dla niczego.
— Więc niech mi pan powie, czy pan mnie wspomni i jak, gdy zginę jutro z pańskich oczu i życia?
Milczał chwilę, wreszcie rzekł:
— Wspomniała pani pieśń o skale i obłoku. Zna pani ją całą?