Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

— I nie mam panu nic do dania, bo nic nie jest warte tej chwili i pana.
Wyciągnął do niej rękę. Potrząsnęła głową, oczy jej napełniły się łzami.
C’est fini! Il faut rentrer — rzekła.
Otarła oczy, otrząsnęła się z wrażenia, zapanowała nad niem.
Włożyła kapelusz i rzekła:
— Dobre słowo może mi pan powiedzieć. Tego od nikogo nie miałam.
— Jeśli pani tu kiedy zechce wrócić, będzie pani zawsze u siebie i sama — rzekł.
Blask jej przeszedł przez oczy.
— O, żebym mogła coś rzec, coś ofiarować na pamiątkę!
— Czy mi pani nic nie dała? — szepnął.
— O! co to warte.
— To, o czem duch śnił. Dziękuję pani.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował.
Oparła mu dłoń na ramieniu.
— Więc jeśli pan kiedy będzie w Wiedniu i ja też, odwiedzi mnie pan?
Zawahał się.
— Albo, jeśli panu wstrętny mój próg, napisz mi pan słowo, przyjdę ja — dodała.
— Nie, przyjdę ja.
— Słowo?
— Słowo.
Merci! A teraz, niech pan pójdzie za mną, zdaleka. Będę myśleć, że jesteśmy jeszcze razem.
Podała mu chusteczkę wilgotną od łez, i wyszli po chwili. Za bramą puścił ją dużo naprzód i tak odpro-