Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
III.

Na ostatniej stacji oczekiwał na Niemirycza zaprząg hrabiowski. Wsiadł do wolantu i po godzinie jazdy stanął na miejscu.
Znał rezydencję z czasów korepetytorskich. Siedem lat minionych bez śladu na niej przeszło. Pałac był taki sam i zaprowadzono go nawet do tego samego pokoju, co wtedy zajmował, i ten sam lokaj go przyjął, oznajmiając, że obiad za godzinę.
Przebrał się i zamyślony wyglądał na ogród, gdy zapukano do drzwi i wszedł jego dawny uczeń, Andzio, już pan Andrzej, — przyszły ordynat, młodzieniec szczupły, z projektem zarostu na bladej twarzy i ze szkłami na oczach.
— Przyszedłem się panu przypomnieć — rzekł uprzejmie. — Nie poznałby mnie pan? Prawda?
— Z trudnością — potwierdził szczerze Niemirycz i uścisnęli sobie dłonie. — Czy hrabia dotąd w Wiedniu?
— Tak, w Teresianum. Pan się nic nie zmienił. Ucieszyłem się na wieść, że pan tu będzie. Tyle mówią o panu!
— Złego? — dodał z uśmiechem Niemirycz.
— Ej, nie! Ciotka Natalja i kapelan piorunują, ale stryj i rodzice bronią. Bicheta ginie z chęci zobaczenia pana. O! Bichety pan pewnie nie pozna.