Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

— Nie potrafię powiedzieć, ale sądzę że nie, tylko przewlekła. Zapewne jest nieporządek w planach i to się oprze aż o główne biuro miernicze w Moskwie i może trwać lata.
— Ładny interes! — mruknął frasobliwie hrabia.
— Czy papiery, dotyczące tej sprawy, tu panu hrabiemu przysłano?
— Nie, tylko list.
— Będę musiał zatem być na miejscu, potem w powiecie, a następnie w gubernji.
— Ani się pan spodziewał, tu jadąc, że Litwę pozna — zaśmiał się Andzio.
— Nawet nie myślałem, że ją kiedykolwiek w życiu zobaczę.
— Pan rodem z Warszawy? — spytała hrabina.
— Prawie, bom przybył do niej, mając rok życia.
— Ma pan tam pewnie rodzinę?
— Nie, nikogo.
Całe towarzystwo uznało, że dosyć okazało grzeczności dla gościa, i zaczęło ogólną rozmowę. Mówiono o jubileuszu kapłańskim papieża, o darach, o pielgrzymkach, o świętopietrzu. Niemirycz milczał i słuchał uważnie, podnosząc czasem na kogoś z mówiących poważne swe oczy. I spotkał wreszcie spojrzenie ciotki księżny, która paliła się z chęci rozpoczęcia z nim dysputy, bo go znała z „Pręgierza“ i niecierpiała z całego serca dewotki.
— Zbiera pan zapewne temat do przyszłego artykułu? — rzekła złośliwie.
— W jakim przedmiocie? — odparł spokojnie.
— Ano, piorunujący na Kościół, cześć Rzymu, hołdy Ojcu świętemu i owczy pęd tłumów, czyli pielgrzymki. Pan w to wszystko nie wierzy i potępia.