O przepisach myśliwskich, nie pomyślał Niemirycz, ale gorzko się uśmiechnął.
— Jest człowiek, jest mord! — szepnął.
Umilkły zestraszone przepiórki, ale powóz odbiegł dalej i znowu zagrały ptaki, roztoczyła się cisza, i znowu ją przerwał turkot i ludzkie głosy.
Jechały dwa wozy pełne chłopów, głośno rozprawiających. I słychać było wyrazy:
— Ociec swoje, ja swoje. Dopiero jakem go lunął, to ścichł. Ludziom w Bryzolji jak w raju, a ja mam tu przepadać! Jak mu nie wola razem jechać, to niech siedzi pod kościołem.
— To się całkiem zabierasz, i z babą, i z dzieckami? — spytał ktoś.
— A ino, ze wszystkiem. Stary się ostanie.
Z drugiego wozu głos podpiły zaśpiewał:
Oj świeci się, świeci na kościele gałka,
U starej Siwichy na stole gorzałka.
Na stole gorzałka, a w skrzyni dukaty,
Wezmę starą wiedźmę, to będę bogaty!
Powóz ich mijał. Umilkli.
Niemirycz kapelusz włożył, zapalił papierosa i zamruczał:
— Tylko to ptactwo chyba Boga czuje i widuje, bo od człowieka ucieka ze zgrozą.