Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

W tej chwili drzwi sąsiedniego damskiego przedziału otworzyły się, i wyszła na korytarz młoda kobieta, bardzo przystojna i elegancka. Stary się jej, ukłonił. Skinęła lekko głową.
— Myślałam, żem przespała Czernin.
— Pani z Wilna?
— Dalej, aż z Petersburga — odparła, przeciągając się lekko. — Radam skończyć podróż: za długa nawet na moje amatorstwo.
— To państwo razem pojadą do Mehecza. Ten pan jedzie także tam.
Oboje zainterpelowani spojrzeli na siebie.
Nieznośny, dobroduszny stary ciągnął dalej:
— Będzie państwu weselej w kompanji na tych piaskach pod Słomianką. A pewnie po panią konie przyjdą?
— Może i po tego pana, jeśli gość do ojca.
„Teraz dowiem się, kto taki!“ — pomyślał stary. Ale Niemirycz tylko wstał, ukłonił się i rzekł:
— Nie, pani. Jadę w interesie, bez uprzedzenia.
Panna rzuciła nań jeszcze raz wzrokiem i cofnęła się do swego przedziału. Stary nic się nie dowiedział.
— To panna Kęcka — rzekł zcicha. — Ciekawa rzecz, dlaczego jeździła do Petersburga. Tak sobie sama, bez żadnej opieki. Co to świat teraz, panie! Moja żona to i za próg beze mnie boi się ruszyć. A córek tobym i do kościoła samych nie puścił.
— A mówił pan, że wierzy w cnotę — uśmiechnął się drwiąco Niemirycz.
— To inna materja. Już też moje córki poczciwe i porządne panienki, ale nie takie, żeby potrzebowały narażać się na ludzkie języki i po kolejach na licho wie jakie towarzystwo.