Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Zapewne, — mruknął Niemirycz znudzony.
Konduktor odebrał bilety. Pociąg przerzynał lasy sosnowe i nagie wrzosowiska. Krajobraz był niezmiernie pusty i smętny; lato go nawet ubarwić i rozweselić nie zdołało. Młody człowiek oparł się o okno. Tęsknota szła z tych obszarów, żal jakiś łagodny i spokój.
Przeciągły gwizd maszyny obudził go z zamyślenia.
— Otóż i Czernin! — oznajmił stary, zbierając tobołki.
Drobna stacyjka, opodal kilkanaście chat szarych, piaszczysta droga, ginąca w borze — to było wszystko. Na platformie kilku żydów i chłopów — cała publiczność.
— Szczęśliwej drogi panu życzę. Jestem Kołb — rzekł śtary, oczekując wzajemnie przedstawienia.
Ale Niemirycz tylko kapelusza uchylił i ukłonił się. A w tejże chwali do wagonu wpadł chłopak wyrostek i począł wołać:
— Tatku! Ja się zabrałem z Wasylem i młodą siwą wzięliśmy na orczyk.
Niemirycz chwycił swą podróżną torbę i wyskoczył z wagonu. Żydzi furmani wnet go opadli, ofiarowując swe fury i szkapy, ale gdy wspomniał Mehecz, już tylko jeden pozostał, żądając siedmiu rubli. Przez czas tych targów nejtyczanka z starym odjechała z pod stacji i został tylko wózek węgierski, zaprzężony w cztery doskonałe mierzyny. Żyd pokazał Niemiryczowi swą furę i umowa już była zawarta, rzeczy w szponach woźnicy, gdy wtem na ganku ukazała się panna Kęcka. Zwróciła się wprost do Niemirycza i rzekła po francusku: