gółowo rozpatrzyć. Stanie tedy Niemirycz contra Niemirycz. Szkoda mi tylko Jadwisi i dobrych z Niemirowem stosunków. Starego nie cierpiałam, ale lubiłam serdecznie tych dwoje biedaków. Naturalnie Styx między nami teraz.
— Pani tam bywała?
— Tylko tam. Co święto i niedzielę.
— Pani pracuje?
— Tak, w biurze zarządu. Jestem już od lat trzech etatowym oficjalistą ordynacji.
— Ja także i jedne mamy lata służby.
— Może pan jest tym samym Niemiryczem, autorem „Pręgierza“?
— Tak, pani.
— To pana znam i cenię oddawna. Pan się nikogo i niczego nie lęka.
— Owszem, pani: samego siebie.
— To racja! Zdrajca w nas jest i buntownik, i tchórz, i pokątny podły doradca, i kłamca. I od tego wszystkiego ni uciec nie możemy, ni skryć się, ni sekundy być bezpiecznymi. Dobrze jeszcze, gdy niema pożaru! — Zaśmiała się i zanuciła:
Im Keller brennt der Spiritus
Und alles steht im Feuer!
On się też uśmiechnął, ubawiony jej humorem a zarazem głębokością myśli.
Wjechali w rzadki bór i bezdenne piaski. Konie zwolniły biegu. Słońce mocno grzało. Powietrze przesycone było zapachem żywicy.
— Co za cisza i spokój! — rzekł Niemirycz. — Prawie nie znam wsi, ale o takiej nie miałem nawet pojęcia. Czy i Mehecz do tego podobny?