Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Melhecz jest to malutka mieścina na skraju tych piasków i wody. Za nim labirynt rzek, błot, bagien, lasów, łąk; siatka wód to przecina i łączy. Są wśród tych obszarów małe wioski, gdzie chłopi na widok czarno ubranego człowieka chowają się w łozy, i osady bobrów, które, przeciwnie, na widok człowieka nie przestają roboty. Są leśne ostępy, gdzie tylko w ostre zimy można się dostać, i trzęsawiska tak zdradne, że noga ludzka na nich nie postała, i zakąty tak ukryte, że człowiek tam lata przebyć może, i nikt go nie odnajdzie. I są wiorsty, mile sianożęci, przez całe lato gwarne i rojne od kosiarzy, lub służące za wypasy dla setek wołów. Są rybne tonie i ptasie wyraje, i stada łosi, i toki głuszców, i jeziora, gdzie się lęgną czarne łabędzie i nurki najosobliwsze. I jest to państwo, mające obszaru dwadzieścia tysięcy morgów wedle planów, a wedle zdania miejscowych półtora raza więcej, bo nikt nie był w stanie dokładnie zmierzyć tych moczarów.
— Pani je kocha?
— Za słabe określenie. Ubóstwiam!
— Tu się pani urodziła i wzrosła?
— Tak. Już dziad służył w Meheczu. Matki nie pamiętam, hodował mnie ojciec i stryj bezżenny. Potem obadwaj mnie uczyli, a na ukończenie edukacji byłam trzy lata z stryjem w Anglji. Gdy wróciłam, ojciec mnie wpakował do biura, buchalterję prowadzę. Ale poza biurowem zajęciem żyję wśród tej natury i bajecznie mi dobrze.
Ależ skwar!
Zdjęła okrycie i została tylko w jasnej bluzce; a potem zeskoczyła z wózka i szła w cieniu przydrożnych sosen, nucąc półgłosem.