— Okolica, natura, kraj — inne, ludzie wszędzie ci sami. A zdawałoby się, że spokój i cisza tego otoczenia powinny oddziaływać na mieszkańców.
— To też oddziaływają na tych, którzy bliżej są tej przyrody. Chłop tutejszy jest szary jak bór, cichy jak woda, spokojny i apatyczny jak piasek.
I leniwy widocznie. Tyle tu gruntów leży pod wrzosowiskami i pastwiskiem.
— Tak. Jest leniwym i musi być.
— Dlaczego?
— Długom nad tem rozmyślała i znalazłam trzy powody: Przedewszystkiem kompletny brak potrzeb, powtóre pastuszenie przez całą młodość; od pieluch prawie taki dzieciak coś pasie: gęsi, nierogaciznę, bydło... czyli, że spędza najlepsze lata życia na włóczeniu się próżniaczem po obszarach pastwisk; wreszcie praca wołami. Senny, powolny ruch wołów udziela się robotnikowi. Zrastają się z sobą. Ot, patrz pan!
I wskazała na drogę. Para wołów szarobrudnych ciągnęła flegmatycznie wóz. Ledwie widać było, że postępują. Na wozie leżał chłop i ćmił fajkę. Twarz jego, kapelusz, siermięga — wszystko było szarobrudne, jak woły. Podniósł senne oczy i sięgnął do kapelusza. Woły poruszyły ogonami, oganiając się od bąków, a chłop powolnym głosem mruknął: „Anu, żeby na was choroba!“ — i ułożył się napowrót do drzemki.
— I dobrze im z sobą! — zakończyła panna Kęcka.
— Lud biedny, czy bogaty?
— Przedewszystkiem mądry, a zatem bogaty. Nie myśli, a zatem nie buntuje się. Nie cierpi, nie walczy, nie wątpi, nie lęka się niczego. Nie potrzebuje, a zatem nie wie, że potrzebom niema granic, ni sytości.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/69
Ta strona została skorygowana.