Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

że umrze, i pragnie zgasnąć w Niemirowie. Ale jego kat inaczej postanowił.
— Ojciec go nie kocha?
Dziewczynie ogniem zamigotały oczy.
— Niechże pan nie ubliża miłości, zestawiając ją z tym człowiekiem. Zresztą miłość rodziców dla dzieci jest jednym z utartych komunałów; ma leżeć w naturze, być czemś tak przyrodzonem, że nawet nie podlega krytyce. Niemirycz kocha dziecię a jakże! Kołb na to przysięgnie.
— Ale pani nie? — uśmiechnął się.
— Ja? — ruszyła ramionami, zawahała się, ale była widocznie zanadto rozdrażniona, żeby zmilczeć.
— Ja przedewszystkiem znajduję, że dawać życie, jest to dawać zarazem śmierć. Mnożyć tedy ludzi, powoływać do życia istnienie, na pastwę ziemi, złej doli, walki o byt, choroby, a wreszcie grobu, jest najokropniejszym, najpotworniejszym egoizmem, za który najszczytniejsza miłość rodzicielska jest ledwie słabem zadośćuczynieniem. A tym dwojgu co dał ojciec? Córce łaskawie pozwala sobie służyć, synowi codzień powtarza, że mu jest troską żywota, jakby dla tego skazańca żywot, który jest konaniem powolnem, był rozkoszą i szczęściem, za które rodzicowi powinien być wdzięcznym. Córki nie cierpi, bo kaleka, ale ją w domu trzyma, bo mu z tem wygodnie. Oboje nie mają ni woli, ni głosu, ni grosza własnego. Więzieniem i kaźnią jest im Niemirów, ale są przecie nakarmieni, odziani, „jasny panicz“ i „jasna panienka“. Niemirycz jest wzorowym ojcem, tylko nieszczęśliwym. Ubolewają nad nim, że z dzieci nie ma pociechy i pomocy. Nie mówmy więcej o tem. Zgorszyłam dosyć pana. Ruszajmy w drogę, konie wypoczęte.