Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

— Owszem. Przelotnie na popasie.
— I nie poznał? No, to już i sumienie zatracił.
— Skądże go miał poznać?
— Bo to jego syn. I tak do matki podobny, że jam i chwili nie miał wątpliwości.
— Co stryj za baje wymyśla! To nie może być.
— Nie baję, wiem na pewno. Znałem matkę jego, a jeszcze lepiej znałem jej siostrę. Byłem z nią zaręczony. Po katastrofie z Niemirowiczową, zabrała jej dziecko i nie chciała już słyszeć o małżeństwie. Widziałem ją raz ostatni w Warszawie. Ten chłopak, Romek o ile pamiętam, miał półtora roku. To on. Gdym go zobaczył krzyk mi w gardle uwiązł i dobrze: widocznie on ojca znać nie chce i słusznie. Nie Niemirycz on, ani twarzą, ani duszą. Przekonasz się, on nasz człowiek. Jaki on do matki podobny i do panny Stefanji. Nie żyje ona zapewne, dlategom go o nią spytał. Odpowiedział jak o umarłej.
Szli chwilę milcząc, oboje przejęci. Wreszcie odezwała się dziewczyna:
— Stryj więcej mu o tem niczem nie napomknie?
— Ani słowem. Ale że go stary nie poznał!
— Pozna w sądzie. Co za szczególny zbieg okoliczności. Ciekawam, czy on wie swe dzieje, czy dowiedział się o nich dziś w drodze od Kołba.
— Wie. Panna Stefanja mądra była. Nie zostawiła go bez broni na życie, nie zataiła mu nic, przygotowała i zahartowała na wszystko. Mówię ci, to nasz człowiek.
— Może być. Rozmawialiśmy bardzo dobrze przez drogę. A wie stryj, że on może zostać rychło dziedzicem Niemirowa.