Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

Wstał i począł chodzić po pokoju z założonemi na piersi rękoma, cisnąc serce rozszalałe.
Ksiądz patrzał za nim. Na sekundę oczy mu się zaniepokoiły, posmutniały. Niemirycz stanął.
— Na co mi przyszło! Takem był siebie pewny, taki silny. Myślałem, żem zwyciężył. Szczyciłem się swoją mocą. I otom zwierzę!
— Śmierć dopiero zwycięża ciało i ucisza zmysły. Nierozsądnieś myślał. Póki je dźwigasz, musisz służyć i podatek mu składać, i wolę jego często czynić, i słuchać głosu i rozkazu, i przed duszą tej gliny bronić, gdy na nią ta nieśmiertelna, wielka monarchini warczy, jako na zbuntowaną niewolnicę.
Tu spojrzał na młodego człowieka i uśmiechnął się dobrodusznie.
— Dobrze, dobrze bardzo, że to na ciebie przyszło. To cię wydoskonali. Byłeś silny i pyszny, i dumny, bezwzględny i surowy. Widziałeś złe i dobre, kruszyłeś szczęki krzywdzącego, piętnowałeś występek, byłeś człowiekiem sprawiedliwym i prawym, staniesz się litościwym i słodkim. Dobrze, żeś ułomności gliny poznał: będziesz miłosierny dla bliźnich. Otom ja do Pana codzień za ciebie prosił, boś mi nad wyraz drogi i miły.
Niemirycz pochylił się bez słowa i rękę księdza pocałował, zanim ten zdążył usunąć.
— Ech, co ty robisz? — szepnął zmieszany.
— Dziękuję wam, ojcze — odparł głucho młody.
— Zaco? Naprawdę, ja się tobą cieszę, tylkoś był za surowy w zdaniu i sądzie, a teraz fałszywy, pyszny jest twój wstyd. Ziemskiego miłowania Pan Jezus nie potępił — to sobie pamiętaj — dość nędzy samo w sobie nosi i kary. Na to szczęście cielesne czatuje