sy, tłuszcza różnolita, dzika, błyskająca czarnemi ślepiami w stronę dobytych pałaszów straży.
— Porucznik Konstanty! — zawołał ordynans przez drzwi pokoju, gdzie sztab obradował.
Wezwany wstał spiesznie i zniknął wewnątz domu.
— Porucznik Stanisław! Zmieniać patrole!
Piosnka się urwała. Rozległa się komenda, potem brzęk broni i miarowy kłus oddalających się koni.
Biesiada się przerwała. U ognisk milkły i osuwały się do snu sylwetki żołnierzy, tylko okno sztabu świeciło, jak gwiazda stała i zdaleka dobiegały od placówki do placówki krótkie hasła i tupot wierzchowców. Pułk „piekielny,“ jak go zwali hiszpanie, usypiał.
Gdy Stach wrócił, przyjaciel, u ognia wyciągnięty, czytał w swej wytartej książce, jeśli można, jeszcze z surowszym wyrazem oczu i ust.
— Coś cię spotkało nieprzyjemnego? — zagadnął Stach, rzucając się na ziemię.
Wlepione w kartę źrenice podniosły się powoli.
— Jutro o świcie kazano mi tych wszystkich ludzi rozstrzelać! — odparł spokojnie.
— Co do nogi?
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.