mu słów kilka, ruszył ramionami. Konstanty się zniecierpliwił.
— Ludzie jesteście, czy nie! Nie widzicie, że mu śmierć zagląda w oczy i ratować trzeba. Zapłacę wam, ile chcecie, ale dajcie mi go uratować, opatrzeć, złożyć gdzie w bezpiecznem miejscu.
Stary poruszył się i chudym palcem wskazując góry, odparł łamaną francuzczyzną:
— To moi ludzie go zabili. Jestem Alcad z El Pahul! Ty wiesz, co to znaczy?
— Bądź sobie szatanem, ale go przyjmij w swój dom.
— Nie boisz się?
— Nie! — odparł porucznik spokojnie.
— Więc wejdź! — rzekł stary uroczyście.
Raniony znowu omdlał. Kolega wziął go na ręce i wniósł ze starym do wnętrza domu. Dziewczyna zamykała pochód i ogarnięta litością, podtrzymywała bezwładną głowę wroga. Konstanty się obejrzał.
— Dziękuję wam! — rzekł łagodnie.
W pokoju na dole, na macie złożono Stacha. Hiszpan wydał córce rozkazy i po chwili przyniosła wina i płótna do opatrunku. Jak mógł i umiał Konstanty mu ranę obwiązał, posłanie poprawił, napoił i usiadł nad nim, z czułością ojca śledząc znaku życia.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.