Zdaleka stary przyglądał się im ciągle świdrującemi oczkami.
Gdy z za munduru błysnął ryngraf, który Konstanty zdjął i na ścianie powiesił, Hiszpan się przeżegnał i o krok się zbliżył. Blacha ta srebrna ze złocistą Bogarodzicą w środku zajęła go niezmiernie: ciągle na nią zerkał, a przez oliwkową, pomarszczoną jego twarz przechodziły różnorodne wrażenia. Gdy porucznik dokończył opatrunku, zagadnął go pierwszy:
— Wy katolicy?
— Tak.
— Prawdziwi? rzymscy?
— Tacy jak wy.
— Polacy?
— Tak.
— A z jakiego wojska?
— Ułani los infernos.
Alcad przyjrzał mu się z podziwem.
— Bardzo jesteś odważny, że się do tego znienawidzonego pułku przyznajesz.
— Mówię prawdę. Nasza wiara broni nam kłamstwa, a pułk nasz hańby nie ma na sobie.
— Nie boisz się naszej zemsty?
— Nie. Możecie mnie zabić, byleście oszczędzili ranionego. Żołnierz ze śmiercią oswojony i jestem bezbronny wśród was, wrogów. Nie ruszajcie tylko jego, bo on teraz święty!
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.