— Stach! — i padli sobie w objęcia.
— Żyjesz! Pochwalony Bóg miłosierny! Cud zdziałał dla babki twojej i dziewcząt naszych! Ach, bracie, com ja wycierpiał przez te miesiące, mając cię za straconego! Powiedz, nie zamęczyli cię ludzie? A rana? Zdrowyś?
Z niebywałym wybuchem ten poważny człowiek witał zmartwychwstałego, ściskał go, całował.
— Rana zgojona i zdrów jestem, jak nigdy! — odparł Stach z zapałem. — Żebyś wiedział, jak ci ludzie mnie doglądali. Jak swoi najbliżsi, jak brata i krewnego. Nic mi nie brakło i ledwiem się wyrwał! Nie chcieli puszczać!
— Źle zrobili! Aleś ty i dnia nie zmitrężył?
— Nie... — odparł Stach zcicha.
— Trzy miesiące straciłeś... Tyle tryumfów. A jam cię codzień wyglądał. Gorzką mi była sława bez ciebie. Przecie jesteś i da Bóg nie rozstaniemy się już.. Zkąd przychodzisz?
— Szukałem was i z posiłkową piechotą przed chwilą dobiłem nareszcie celu.
— Jest piechota, nareszcie! Weźmiemy to kamienne gniazdo i pójdziemy w pole szerokie. Oblężenie zjadło nam ułanów i zabrało
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.