się do Marji. Tybyś zrobił, coś odemnie wymagał, ale mnie to nad siły! Za uratowane życie swoje byłem ich dłużnikiem. Poszli! A ja się czynu nie wstydzę.
Rozdrażniony dyszał gorączkowo.
— A jutro cię rozstrzelają, jako zdrajcę!
— Niech i tak będzie. Skończę prędzej.
— A imię twoje przeczyta babka, siostra i narzeczona w dzienniku hańby! Takie im przyniesiesz wawrzyny, tak odbudujesz dom! Tak, tak!
Połą płaszcza zakrył twarz i znużony rozpaczą zajęczał głucho.
Stach głowę zwiesił — nie bronił się już. Po chwili Konstanty podniósł czoło, wypogodzone, blade i uroczyste. Ręką wskazał obóz.
— Wracaj! — rzekł. — Jam winien, powiadasz! Babka kazała mi cię ochraniać, a jam naraził. Wracaj i pomyśl o nich w pokusie! Będziesz silny! Jam winien!
Pokonany, milczący, Stach spełnił rozkaz. Konstanty przeprowadził go wzrokiem aż na miejsce, a potem ruszył w przeciwną stronę. Przez płótno sztabowego namiotu światło błyskało, starszyzna radziła, przyjmowała i wysyłała kurjerów. Przeglądała mapy.
Kapitan się zameldował i wszedł do środka. Bez słowa odpasał szablę i położył na stole.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.