— Deo gratia! — wybełkotał Alcad.
— Szlachetny panie! — rzekł kapitan. — Drugi raz przychodzę do was. Raz byłem, jako człowiek bezbronny — znalazłem miłosierdzie i prawość. Dziś przychodzę jako przyjaciel i debitor, prosząc o gościnę na dzień jeden. Mam z sobą kompanję żołnierzy, którym pod karą gardła nie wolno grabić i krzywdzić. Jeśli macie u siebie waszych, niech się nie trwożą. Przychodzę, jako przyjaciel. Nikomu z was włos z głowy nie spadnie.
Przemowa ta nie udobruchała starego. Wróciła mu tylko panowanie nad sobą, dała mu ochłonąć z pierwszego wrażenia.
— A jeśli tobie nie dam gościny? — spytał niechętnie.
— Będzie to znakiem, że powątpiewasz pan w mój honor, lub że coś gorszego niż waszych ukrywasz... W pierwszym razie poproszę cię o satysfakcję, w drugim będę zmuszony zarządzić rewizję.
Niewiadomo, która alternatywa była skuteczniejszą, ale hiszpan dalej nie protestował, tylko z głębokim ukłonem zaprosił go do wnętrza domu.
Eskorta wodza uwiązała konie w galerji, sama rozłożyła się w sieni. Pokój, od dziedzińca pierwszy, zajął dla siebie kapitan. Go-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.