O szczęściu marzył, żyć chciał, instynktem zachowawczym wiedziony, porwał za szablę i ciął oficera przez ramię. Konstanty nie drgnął, jakby nie czuł razu. Podniósł pistolet i wypalił w pierś młodzieńca w chwili, gdy szabla dotykała go prawie.
— Mercedes! O, Jezu! — jęknął Stach, waląc się nawznak i chwytając za piersi.
Oficer opuścił pistolet i pochylił się nad nim. Już nie żył, tknięty jak gromem w samo serce. Mściciel dojrzał to, popatrzył chwilę z zastygłą martwotą twarzy, podszedł do posłania, ryngraf zdjął ze ściany, ukrył za mundurem i wyszedł z tego skrwawionego gniazda nieszczęsnego szału.
Szedł powoli, jakby czekał, że z domu Alcada wypadną zbrojni zwabieni strzałem, i rozsiekają go.
Może pragnął tego, bo się widocznie ociągał.
Ale głuchego odgłosu nikt nie dosłyszał i Mercedes stroiła się właśnie na schadzkę z ukochanym, gdy tam w altanie trup tężał już, a czarny cień wykonawcy okrutnego prawa niknął w pustych winnicach...
∗ ∗
∗ |