Minęło dużo czasu. W dwóch dworach na dalekiej północy czytano chciwie urywane sprawozdania tytanicznych bojów, w myśli dążono za armią przez grody i rzeki, od klęski do zwycięztw, chwytano wieści i posłuchy — i z wiarą, czerpaną w modlitwie, czekano wciąż dwóch tułaczy.
Byli bezustannie na ustach i w sercach, widziano ich we snach, spodziewano się codzień.
Aż pewnego zimowego wieczora zakołatała dłoń zmęczona do drzwi i człowiek samotny, szronem okryty; wychudły i czarny od mąk niezliczonych, stanął w progu.
— Pochwalony Jezus Chrystus! — pozdrowił trzy kobiety, co nie poznały ni brata, ni narzeczonego młodzieńca w tym chudym, wyniszczonym mężczyźnie.
Dopiero go głos zdradził i odkrył.
— Konstanty! O, Boże!
I rzuciły się ku niemu. Ale wtem poszukały kogoś jeszcze drugiego za nim — i stanęły jak wryte.
— A Stach? — spytały blademi usty.
Ułan głowę skłonił i w zanadrze sięgnął.
— Stach poległ śmiercią walecznych na polu chwały i tylko ryngraf, krwią jego zbroczony, wam odnoszę! — rzekł uroczyście, w rę-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.