— Salve! Salve! — wołał pan Hieronim, wyprzedzając Żabbę — nie krzyczcie! Wierzę w wasze dobre intencye co do mej osoby! Jestem wam mocno obowiązany, a jak będę w możności odwdzięczenia, to klnę się na bogi, że sam się pierwej uratuję, a po was poślę modły do nieba! Witajcie, witajcie!
Żabba, słuchając tego, uśmiechnął się lekko.
— Ja przyszedłem przecież! — wtrącił.
— Aha, dopominasz się solidniejszej wdzięczności — śmiał się pan Hieronim — bądź spokojny. W takim razie poślę po ciebie tego raka, co to chodził po drożdże na Podlasiu.
— Hm, ta dobrze! Już wolę modły!
— Jak się masz, Ruciu, jak się masz? Tędy, tędy! — wołano ze wzgórza.
Chłopak dopadł stromego brzegu, rzucił nań swe mienie, potem wdrapał się jak kot, pomógł Żabbie, i dopiero wtedy otrząsnął się z wody i ukłonił całemu towarzystwu.
— Staję do apelu, panie naczelniku! — ozwał się do średnich lat mężczyzny. — Rzeka odarła mnie z owoców pracy, nie mam nawet ołówka!
— Dobrze, że żyjemy i kasa uratowana! — odparł naczelnik.
— Ale moje suknie tam! — wskazała desperacko pulchną rączką dama różowa i biała, uczepiona do naczelnikowskiego ramienia.
— I mój frak przepadł — jęknął Grocholski melancholijnie.
— Szkoda! — zaśmiał się Hieronim. — Zagrałbym wam Tadeusza, żeby nie to, że i mój smyczek zginął!
— Ale widok przepyszny! — ozwał się naczelnik.
Wszyscy spojrzeli na rzekę. Istotnie, widok był piękny grozą i ogromem.
Niewielki potok, płynący wczoraj jeszcze o kilkaset kroków od wsi, leniwy, cichy, przez pół doby urósł do niezwykłych rozmiarów.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.