Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

nie lamentuj, nie biegaj jak kura za kurczętami! Skacz, Żabbo, jeszcze ją dogonisz!
— Bodaj ci się dziadunio przyśnił!
Hieronim chwilę patrzył na niezaradność kolegi, potem skoczył na brzeg, wywrócił w powietrzu koziołka, wpadł w wodę, dognał czapkę, chwycił ją w zęby i, bawiąc się siłą prądu ze spienioną falą, w parę minut stał już na lądzie.
— Brawo! — zawołała piękna pani — pan pływasz jak ryba.
— Czy to komplement, Grocholski? — szepnął Hieronim.
— Domowego wyrobu — odparł któryś z kolegów, bo Grocholski uśmiechnięty odpowiadał damie:
— Dla niego to zabawka! W naszych oczach przepływał Newę pod Kronsztadem. Daliśmy mu wtedy przydomek Delfina.
— Panowie! — zawołał naczelnik, który, nie mieszając się do rozmowy, z lunetą przy oku śledził bieg rzeki — patrzcie tam w lesie, między drzewami, coś płynie.
— Gdzie, gdzie? — wołała krótkowidząca pani, mrużąc oczy i skubiąc męża za rękaw — co płynie? gdzie? pokaż, pokaż, mój drogi!
— Płynie dach, a na dachu coś siedzi, niby gęś, niby pies! — pouczył uprzejmie Hieronim.
— Jaka gęś, jaki pies? — wtrącił Żabba.
— Pstrokata! Może to zresztą koza, ma na sobie trochę czarnego i trochę białego! Widzisz przecie!
— Człowiek płynie!
— Ty wszędzie widzisz nadzwyczajności!
— Ale kiedy to naprawdę człowiek — kobieta!
— Może nawet młoda i ładna, do ciebie podobna!
— Panowie, to rozbitek, tonie, słyszycie! — wołał naczelnik, odejmując lunetę od oka.