ronim nie mógł spojrzeć w oczy, w końcu skrzywił się, zmarszczył i zaczął burczeć.
Student odetchnął. Litwin, gdy odzyskiwał mowę, tracił upór, można było trafić do jego duszy.
— Rozdepcesz okulary — mruczał. — Już trzecia para w tym roku z twojej gorączki.
— Bierz dyabli okulary! Pojedziesz, Józefie? — pytał chłopiec z serdeczną prośbą w głosie.
— Nie wiedzieć czego! Zawsze ci głupstw się zachciewa. Zkąd wziąłeś pieniędzy?
— Dziad przysłał. Ustawiałem mu młocarnię latem.
— Nie kłamiesz?
— A cóż, myślisz, że nie potrafię złożyć maszyny? Żebyś ją widział, jaka głupia!
— Et, bredzisz. Pewnieś krwią i potem zebrał pieniądze.
— Anim sobie na nie i palca nie skaleczył. Jedziesz, Józik?
— Sam, nie chcę.
— A jakże?
— Z tobą. Inaczej nie, nie!
— A no, to pojadę i ja. Dziękuję ci, bracie!
Uściskał Litwina z całych sił.
— Nie zaduś mnie — burczał Żabba, wykręcając się, by kolega nie zobaczył łez, które mu się do oczu cisnęły. — Ot, lepiej podnieś okulary. Ja ci mówię, że rozdepcesz. Trzecia para.
Hieronim był już u ciotki z radosną nowiną.
Nazajutrz wyjechali na południe. Stara ciotka pobłogosławiła obu, kazała pisać często, płakała, dopóki pociąg nie zniknął jej z oczu. Wróciła ze ściśniętem sercem do domu.
Praca i jej rozrywała smutne myśli, zresztą pierwsze listy Żabby i Hieronima pokrzepiły otuchę. Przez miesiąc listy szły regularnie. Chory miał się lepiej; Hieronim znalazł jakieś zajęcie, zarabiał i tam na życie. Pisali o kwitnących sadach, o morzu po-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.