Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.



V.
Bądź prawym.“

Z tumanów mroźnej, jesiennej mgły wynurzył się pociąg na dworzec petersburski. Na ławce trzeciej klasy ostatniego wagonu siedział Hieronim Białopiotrowicz, patrząc posępnie na majaczące kontury stolicy.
Trudno było poznać swawolnego chłopca. Wychudł, jak trzaska, zczerniał, postarzał. Z bladej twarzy sterczały kości, jak u szkieleta; wesołe, jasne oczy, ledwie wyglądały z jam; poprzeczna bruzda przecięła czoło, na ustach osiadł smutek i powaga.
Wyjechał młodzieńcem, wracał człowiekiem; stopień dojrzałości dała mu ta ciężka szkoła, którą każdy, chcąc nie chcąc, odbyć musi — nieszczęścia.
Na dalekiem krymskiem wybrzeżu położył w grób jedynego przyjaciela, brata, towarzysza doli i niedoli od tylu lat, i wracał od tego grobu, przygnieciony całym ciężarem ziemi, która go na wieki z nim rozłączyła.
Za tym tumanem mgły leżało miasto, bój życiowy tam czekał samego już.
Sam nie wiedział, po co wracał, i jakim cudem dobił się do stolicy. Łaską konduktorów jechał, od kilku dni nic nie jadł, w kieszeni miał dwanaście