Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

Hieronim zaśmiał się ironicznie. Co tu mogły pomódz zdolności, choćby genialne?
— A ja, mój drogi, wypłynąłem na bystrą wodę — mówił Wojciech dalej, zapalając wonne cygaro. — Aż mi śmiech teraz, żem się tak bał dziada wtedy, pamiętasz! Aż mi lżej, żem się go pozbył! Jestem wolny i bogaty. Trochę tu nudno w Petersburgu. Cyganki mi zbrzydły; ale latem jedziemy do Ostendy, nabiorę znów werniksu i rozerwę się; wpadnę do Monte-Carlo, odwiedzę Paryż. Ach, Paryż! co to za miasto! Eden, mój drogi!
— A żona twoja tu?
— Tu. No, ale miodowe miesiące minęły, trzeba już świata. Nie lubimy oboje cichego życia.
Hieronim zamilkł.
— Nie widziałeś dziada? — zaczął Wojciech.
— Nie.
— Źle robisz. Zamiast biedę klepać, umizgnąłbyś się do starego, a potem, nacieszywszy się jego łaskami, naszastawszy spleśniałych pieniędzy, dałbyś kominka, jak ja. Przewietrzyłem mu sporo dukatów! Nie rozumiem twego amatorstwa nędzy! Użyłbyś życia i nie łamałbyś głowy dla kilkudziesięciu rubli. Złóż pychę z serca i szepnij staremu słodkie słówko. To wystarczy; on cię lubi.
— Ale ja go cierpieć nie mogę, i nie zwykłem całować ręki, która katuje! Dam sobie sam radę.
— To istna ideé fixe, ta samodzielna praca. Zobaczysz, że, goniąc tę marę, dostaniesz konsumcyi. Ale, à propos głodu, czy wiesz, żem dotąd bez śniadania, a to już blizko południe. Okropność! Otóż i Sadowa. Wysiadasz? No, bywajże zdrów. Jeśli ci będę potrzebny, to się nie formalizuj. Mieszkam na Wielkiej Morskiej. Do widzenia!
Podali sobie dłonie i Hieronim wyskoczył.
Na Sadowej mieszkał Grocholski; spytał o niego. Don Juan i elegant przed pół rokiem się ożenił