Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

i wyjechał do Królestwa. Chłopiec powlókł się leniwie dalej do dwóch innych kolegów, lepiej znajomych. I tam go spotkał zawód.
Jeden dostał posadę na południowych drogach, drugi też wyjechał z Petersburga i zginął.
Za każdą wieścią coraz czarniej robiło się w duszy chłopca; rok stracony wykopał mu przepaść pod stopami, koledzy się rozpierzchli, stracił pozycyę i grunt.
Głód, zmęczenie i zimno odebrały mu resztę otuchy, błądził po ulicach; nie znajdując w głowie ratunku. Instynktem ściganego zwierza lub wędrownego ptaka przyszedł jednak na znaną ulicę, do starego mieszkania. Począł się mozolnie wdrapywać na schody, które lat tyle deptali z Żabbą dawniej.
Ach, dawniej biegł po nich, gwiżdżąc, skacząc co cztery stopnie; dawniej, już zdaleka bystre uszy dziecka poznawały jego kroki, biegło otwierać, wołając radośnie; za drzwiami czekały go wierne serca i serdeczne powitanie. Dziś się wlókł leniwie, ze zwieszoną głową, dysząc, z kroplami potu na czole, a tam, za drzwiami, obcy głos nucił kuplety z modnej operetki. Zadzwonił po chwili namysłu.
Odsunięto krzesło, ktoś szedł mu otwierać, nie przerywając śpiewu. Głos był kobiecy, bardzo ładny, i ta, co stanęła przed nim, była piękną, dwudziestoletnią dziewczynką, z krótko obciętym włosem, binoklami na nosie i piórem za uchem.
Słuszna, zgrabna, smagławej cery brunetka, o wyzywającem, śmiałem spojrzeniu, o lekceważącym, roztropnym wyrazie twarzy. Studentka — stało jej wypisanem na czole.
Servus! — pozdrowiła obcego.
— Czy tu nie mieszka już panna Uziębło? — spytał Hieronim, kłaniając się lekko.
— Tu mieszkam ja, mój panie.