Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— A te tysiące?
— Cudze. Na wypłaty.
— Tak, tak! Fortuna kołem się toczy! Dawniej ja tego śmiecia miałem furami! Asygnatami mogłem wyklejać pokoje! Storublówkami zapalałem cygara! Konie nosiły turkusy na uzdeczkach, służba chodziła w sobolach. Ktoby mi powiedział, że ja do ciebie przyjdę żebrać pomocy?
— Bardzo dobrze, jeśli potrafię ci jej udzielić. Czego ci trzeba? — spytał zimno Hieronim.
— Pieniędzy! Pożyczki tylko: zwrócę z podziękowaniem, jak wypłynę! Bo mam nadzieję, że to fatum mnie opuści! Trzeba tylko do Paryża się dostać, tę babę odzyskać koniecznie.
Hieronim wyjął pugilares, wytrząsnął do dna.
— Bierz i jedź! Oddawać nie potrzebujesz!
Wojciech poruszył głową.
— Mało! — rzekł. — Muszę w Paryżu stanąć na właściwej stopie! Cóż to znaczy?
— Ileż chcesz?
— Tyle, ileś tam włożył — wskazał kasę.
Hieronim wzruszył ramionami.
— To przechodzi moją możność — odparł — nie rozumiesz, co mówisz, sądzę. Mam rocznie 2,400 rubli, jeżeli znajdę po skończeniu tutejszego mostu posadę, jeżeli nie, będę bez chleba za miesiąc. Com zebrał, oddaję.
— Wszakże to tylko pożyczka! Daję ci słowo honoru, że oddam, złotem cię osypię, wróciwszy z za granicy! Dam ci wszelkie zapewnienia!
— Nie pożyczam nigdy.
— Przed chwilą dawałeś weksel.
— Bo mam na to upoważnienie zwierzchnika. Są to pieniądze na interes, a nie dla mnie, w nich jest tylko moja miesięczna pensya.
— Żebyś chciał, mógłbyś pożyczyć dla mnie. Żyd da na twój podpis, a ja zwrócę, na Boga się klnę, za miesiąc odwiozę!