Czystym szedł na śmierć, a potępiał się tym faktem ostatecznie.
Ludzie powiedzą, że był pyszny i nie zniósł winy, więc się zabił ze wstydu.
Żeby choć kto jeden poznał prawdę, choć jeden go zrozumiał, oszczędził.
Już ręką sięgnął do pióra, ale się cofnął.
Gdzież ofiara w takim razie? Czemuż nie rzekł nic wobec oskarżenia? Nie; będzie milczał do końca; niech go wszyscy potępią, byle nie własne sumienie i matka — tam!
Był już teraz zupełnie spokojny, głowa tylko bolała go coraz gorzej; to nic, zaraz przejdzie.
Dobył z zanadrza medalionik z matczynemi włosami, pocałował go, wziął broń, przyłożył do skroni i spuścił sprężynę.
Kurek spadł bez strzału.
— Przeklęty — wyrwało mu się wściekle.
Rewolwer był nienabity
Z nerwowym pośpiechem zaczął nakładać naboje. Nie słyszał szmeru u wnijścia i kroków.
Może to Bazyli? Zapóźno! Tylko jeden nabój, ale ręce się trzęsły, ładunek potoczył się na ziemię.
Hieronim sięgnął po inny. Cicho; ktoś drzwi otworzył. Odwrócony plecami inżynier nie zważał na to, kończył swe przygotowania.
Nagle silna dłoń ujęła go za ramię, druga ręka wyrwała rewolwer, zanim się opamiętał.
Obejrzał się z okrzykiem gniewu.
— Idź precz! — zawołał, myśląc o Bazylim.
Spotkał oko w oko przejmujące spojrzenie dziada Polikarpa. Tak, był to on sam we własnej osobie, żadna halucynacya.
Olbrzymi, suchy, górował o głowę nad młodzieńcem i świdrował go nawskroś oczyma. Rewolwer schował do kieszeni samodziałowej kapoty.
— Po co dziad tu przyszedł? — wybełkotał Hieronim nieludzkim głosem.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.