Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

jeśli tak płacicie! Oto pańskie pieniądze; dziękujemy za łaski i służbę. Chłopca mego mi dajcie, teraz on chory śmiertelnie. Bóg wie, czy przeżyje to nieszczęście!
— Co pan chce, zrobię dla niego. Nie za sługę go miałem, ale za syna. Nie rozstawajmy się w gniewie, panie Hieronimie. Darujcie mi!
Młody chciał wyciągnąć rękę, ale dziad go zatrzymał.
— Hańbę jego słyszało sto osób, panie! — rzekł ostro — niechże przy nich odbędzie się rehabilitacya.
— Jestem gotów. Proszę panów za sobą.
W salonach sto osób bawiło się ochoczo, ale na widok tych trzech ludzi zmieszał się taniec; przeczuwano coś ważnego.
Gospodarz skinął na muzykę, by umilkła.
— Panowie! — zawołał donośnie. — Byliście świadkami ciężkiej krzywdy, jaką najniesłuszniej wyrządziłem waszemu koledze. Kto go zna, ten pewnie nie wierzył w posądzenie, ten pewnie mnie potępił, i słusznie! Weksel był podrobiony, a że pan Białopiotrowicz, choć to spostrzegł, nie zwrócił mojej uwagi, miał smutne osobiste powody. Ja jeden byłem winny! Wobec was wszystkich proszę go o przebaczenie za śmiertelną obrazę. Zawiniłem ciężko względem człowieka, któremu zawdzięczam pomyślność robót, doskonałą karność robotników, który jest uosobieniem rzetelnej pracy i nieposzlakowanej uczciwości. Przepraszam go teraz słowem, a czynem gotów jestem zawsze dowieść, jak go cenię wysoko i ufam nieograniczenie. Daj mi pan rękę, panie Białopiotrowicz, i przebacz! Bóg świadkiem, jak mi ciężko było przebyć te kilka godzin! Zapomnij mi tej nieszczęsnej sceny i zostań przyjacielem, jak dotąd, na zawsze!
Hieronimowii kołowało się w głowie, ledwie zdołał podnieść rękę i uścisnąć dłoń inżyniera.
Za naczelnikiem inni poczęli się cisnąć ku nie-