Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

wiek nad wielkiem dziełem, traci je nagle, w dzień tryumfu staje wyzuty ze wszystkiego nędzarz.
Przerachował się. Hartował stal i oto rozpryskiwała mu się w dłoni na atomy; chciał mieć klingę najprzedniejszą, zostanie mu może garść prochu.
Dziwny psychologiczny proces rozgrywał się w tej skrytej, nad wyraz pysznej duszy. Może raz pierwszy w życiu sumienie wstało nieubłagane, jak oskarżyciel kryminalny, i wołało wobec wielkiego tłumu myśli, jak w sądzie, wołało wielkim głosem: zabiłeś! jesteś zbrodniarzem; patrz na swą ofiarę!
I pan Polikarp patrzył pełną zgrozy źrenicą. Twarz wnuka chuda, ostra, ciemna purpurą gorączki, była tuż przed nim, obraz fizycznego i moralnego wysiłku, nadmiernej pracy, długiej biedy. Darmo wzrok starca szukał w niej win osobistych, upadku, grzechu, jakiejś obrony dla siebie. Nic; twarz ta była wykrzywiona bólem, stwardniała od walki, ale szlachetna i surowa, a wokoło ust rysował się nieubłagany rys żelaznej woli i uporu — rys rodzinny.
I nagle z ofiary człowiek ten zmienił się w sędziego. I zdało się starcowi, że usta te wydadzą wyrok na niego, że one jedne zdołają zagłuszyć wołanie strasznego oskarżyciela, coraz straszniejsze: zabiłeś!
Pan Polikarp obejrzał się wokoło. W pokoju było w tej chwili pusto; musiało minąć wiele godzin, zabierało się na brzask.
Nikt nie widział, jak starzec na klęczki się osunął i, bijąc się w piersi, prosił pokornie:
— Boże bądź miłościw mnie grzesznemu! Nie bierz mi tego dziecka! Niech mu oddam za to, co wycierpiał!
A potem pochylił się i pocałował po raz pierwszy skroń biedaka.
— Czy ty mi zapomnisz kiedy? — szepnął.
Ale dusza Hieronima była gdzieindziej.
— Wiesz, Józik — mówił niewyraźnie — wszyst-