Nie byłaby kobietą vel kozą! Już w szkodzie! Bodaj się udławiła blaszanką od farb, albo przebiła tym pięknym parasolem! Nie można się rozminąć z tą biedą!
Przepadły samotne dumania. Cały dzień mu zeszedł w popłochu przed zielonym parasolem. Podróżował bezustannie ów nieszczęsny deszczochron z jednego punktu w drugi; zawsze tam, gdzie on był się ulokował.
Dama była strasznie łakomą na piękne widoki; szkicowała to drzewo, to wysepkę, to strumyk, to bydło; nie wiadomo, kiedy jadła i odpoczywała.
Hieronim klął, na czem świat stoi. Pod wieczór, widząc, że nie zdoła uciec przed złym losem, wyszedł prosto na obmierzły parasol.
— Niech i mnie odszkicuje! Może się uspokoi! — mruczał, zły jak piorun.
Dama podniosła dziobaty nos, obejrzała go obojętnie i rysowała dalej dwoje młodych sarniąt na łączce.
Ukłonił się i minął ją, obdarzając eleganckim przymiotnikiem. Czekała go jeszcze druga niespodzianka.
Pod kwitnącemi różami stał stolik z herbatą, przy którym rozparty w fotelu siedział dziad Polikarp, paląc flegmatycznie fajeczkę, a naprzeciw niego, plecami do ogrodu, postać bobieca. Rozmawiali wesoło. Było zbyt daleko, żeby głosy rozróżnić, i Hieronim widział tylko białą sukienkę i słomiany, duży kapelusz. Schował się za krzak.
Dziad go widocznie zobaczył, bo rzekł słów parę, biała sukienka mignęła na ganku i znikła wewnątrz domu. Wówczas chłopiec podszedł.
— Coś taki kwaśny, Hieronimie? — zagadnął dziad.
— Czy to dziadka wychowanka, ta dama z zielonym parasolem? — zawołał cały wzburzony.
— Albo co? Poznajomiłeś się z nią?
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Straszny dziadunio.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.