Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

kłam, nie lubię wydawać pieniędzy. To łotr jest, chociaż uczciwie płaci. Liszki mi tępi, pędraki pędza, ani dnia nie zaśpi.
— Słodka iluzya! Szyszki twoje żywcem na pal wbija i rozdziera.
— Nie prawda, nie moje! Gadają, że łotr to czyni, ale się kryje. Oho! niechby! Wygnałabym niezawodnie.
Oburzyła się stara choina, ale po chwili znowu dobra i łaskawa mówiła dalej:
— Pierwsze piętro przed pięciu laty zajęły pszczoły. Powiadam ci, to był piękny dzień, gdy do mnie z propozycyą i warunkami posły przyszły. Nielada honor ich mieć, nielada bezpieczeństwo. Teraz jam święta i szanowna wśród całego lasu.
Było trochę kłopotu i krętaniny.
Mówiły, że ciasno, że drzwi za wielkie, że im mrówki będą szkodziły, że z dachu może zaciekać. Wiadomo, wielkie panie, czują, co za honor robią.
Musiałam im dach dobrze gałęźmi i igłami otulić, wejścia mchem pozacieśniać, wewnątrz się ścisnąć, a dla mrówek żywicy dać i na paszę mszyc jedną gałęź ustąpić.
No, i pewnego południa przybyły. Skłoniłam się ze czcią przed królową, złotym pyłem posypałam im drogę, otuliłam od wiatru i skwaru. Moja droga! szczęsny, kto w sercu swem takiej mądrości i pracy dał mieszkanie; a chociem tylko choina