Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

wiele; i liszki tępić, i mech od południa oczyścić, i suche igły pozbierać na młodych pędach. Wreszcie zgodziły się na rok, i osiadły. Wrzasku tam było co niemiara, plotek, kłótni, zawiści i próżnej paplaniny.
Czekam na zapłatę — miesiąc — dwa — wreszcie przypominam. Cała zgraja odpowiada z fukaniem: jeszcze do roku daleko. Po terminie możesz nam komornika nasyłać, a teraz wara! Wolnoć Tomku w swoim domku.
— Ha — no, czekam. Ale to i niechlujne, i nieobyczajne — dzieci zuchwałe i psotne.
Straciłam cierpliwość, nasłałam im wróbla komornika. Moja droga! tenby nawet mrówki od mszyc wygnał. Wygnał i ich. Nawymyślały mi, ile się zmieściło — i precz uciekły. Chciałam ich za wymysły procesować, ale wróbel radzi czekać, aż wrócą, a tymczasem to ich mieszkanie zajął i pozwy pisze: i o zanieczyszczoną kwaterę, i o zaległe komorne, i o obelgi!
Zjeżdżę ich do szczętu, i dobrze! co warte takie tałałajstwo, które razem z nami zimy nie cierpi? Jabym ich nauczyła! Albo tym włóczęgom pasportów nie dawać, albo wcale z powrotem nie przyjmować.
— At, ja ich lubię. Zawsze jaką nowinę z za morza przyniosą.
— Potrzebne te nowiny. Niezadowolenie z własnego bytu i próżne mrzonki — oto ich owoc.