Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Marcysię też pozdrawiam i proszę, żeby mnie sobie pamiętała, boć wrócę ja do niej i nijakiego łajdactwa nie czynię.
A o jedno was, najukochańsza matko i mili bracia proszę i zaklinam, to, abyście procesu, broń Boże, tylko nie rzucali.
Bo tatuś tak przykazał, i honor nasz szlachecki uczy, i gańba by była, i wstyd, abyśmy ustąpili. — Więc ten ambit miejcie i zawsze trwajcie w swem prawie.
Że ja teraz »wpisany do heroldyi«, to za to mamie nogi całuję i swój honor ja znam i nikomu się posponować nie dam, ani też co chamskiego uczynię, tak mi panie Boże dopomóż. A teraz wam zdrowia życzę, i pomyślności wszelkiej, i świętami winszuję na wieki wieków...
Miłujący was brat i syn
Sylwester Dubieniecki«.
Dzieciak poruszył się w kolebce, więc żołnierz nad nim się pochylił, poruszając i mrucząc:
— Luli, luli, luli!
Z pośród koronek czarne oczęta patrzyły ku niemu wpółsennie.
— Caca niania, caca niania! — zaszemrała, usypiając dziecina.
Żołnierz uśmiechnął się jasno, i tak pozostał u tej kołyski, coś zcicha sobie nucąc.