Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

w zębach, spluwając od czasu do czasu lub gwiżdżąc.
Tak przyglądali się parobcy dziewczętom, do których myśleli swaty słać.
Czasami się odzywał:
— Ohapa, wziąłby ja ciebie za żonkę.
A o na odwracała się z chichotem, pięścią zatykając usta.
— Aha, u was pola mało, tatusio mnie nie da!
— Ot, ma co chować, taką chuderlawą!
— A ty co! Gęsia cholera! — odcinała się prędko.
— Ty chuderlaku! Masz!
Zgrabnie rzucony kawał gałęzi z gwizdem uderzał ją po nogach. Dziewczyna uciekała z krzykiem, i potem przez dni kilka nie odzywali się wcale.
Wtedy Nazar popisywał się przed nią. Z siekierą uwijał się po gąszczu, wielkie polana nosząc sobie na ognisko; ze zwinnością wiewiórki drapał się na czuby olszyn, pływał i nurkował. Uraza dziewczyny topniała wobec bohaterstwa, wydawała ona okrzyki przestrachu i podziwu, wreszcie powracały znowu przyjazne stosunki sąsiedzkie. Znowu Ohapa prała chusty, bijąc szare płótno o swe chude nogi, znowu naprzeciw wyrostek o twarzy złośliwej małpy ku niej zerkał, odzierając łozinę z kory i białe te pasma skręcając w pęczki symetrycznie na postoły. A oba ich obrazy odbijała w sobie woda