Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

rów! Cierpieli tego błazna całe trzy lata. Bóg im to nagrodzi! Sto dukatów w sepeciku!«
20-ty lutego. »Przywiozłem tedy chłopca. Wąsy ma, włosy w lokach, kamizelka w kwiatki, buty jak kasztelanie. Mało oleju w głowie, a wiele much w nosie!«
24-ty lutego. »Monika desperuje. Józef nie chce ani się żenić, ani pracować — chce do wojska — do ułanów. Zupełnie głupi i skończony urwipołeć. Przywiózł z sobą flet i gitarę. Mnie się zdaje, że zerka na Bronisię, naszą wychowanicę. Jeszczem tego Monice nie mówił. Zaślepiona i zbuntowana przez błazna! Ale ja go dopilnuję, będzie lanie! Cóż to, że mi o tem nie mówiono w konwikcie? Prawda, nie było tam okazyi«.
1-go marca. »Paszkowski wrócił. Woły sprzedał w Ratnem. Dobrze zrobił! Dałem mu za to dziesięć złotych i skórek owczych na kożuszek. Józef chodzi z flintą na ptaszki, a wieczorem śpiewa niedaleko fraucymeru. Że też Monika tego nie słyszy! Podobno, że błazen narzeka na los i na mnie i chce użyć życia i młodości. Hodowałem go na to, aha! Zaraz, niechno się ośmieli co bąknąć! Ten chłopiec truje mi życie, wczoraj kazałem sobie krew puszczać i Mordko dekokt mi zalecił«.
4-go marca. »Jeździłem na sądy. Wygrałem sprawę o klepkę z tym niemcem — przysądzono mi 47 złotych, ale Spendowski wziął za obronę po wiel-