Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

ry, najlepsze cztery siwki zabrali mi ze stada. Jak ten błazen je wypatrzył! Będzie miał oko do koni! Oddałem mu też Grzesia i Florka, najsprawniejszych chwatów. Gotówką wydałem 150 złotych. Monika mówi, że mu na drogę ledwie starczy 50 dukatów. To kłamstwo! Kiedym z domu szedł w jego latach, dostałem jednego konia, także był siwy, jednego człowieka — nieboszczyk Tomek, i 14 dukatów! No i schodziłem z tem całą Europę! To też ja myślę i Józefowi więcej nie dać! Ja myślę, ale Monika twierdzi, że teraz wszystko zdrożało i popsuło się. Świat się popsuł, ludzie skapcanieli, no, a już co młodzież, to i w czasie zburzenia Kartagi gorszej nie było. Świat się cofa, cofa, zaraz się skończy«.
12-go kwietnia. »Józef wyjechał. Zdecydowane jest, że na jesieni ożeni się z Hortunią Zaleską! Ale czy on jesieni doczeka, gotów z awanturnicą jaką tajemny ślub zawrzeć. Pobłogosławiłem go i dałem te 50 dukatów! Niech piją moją krew, niech ja nic nie mam na sumieniu. Zaraz po jego odjeździe kazałem sobie przynieść jego flet i gitarę — spalić chciałem. No, i nigdzie nie znaleźli, chociaż z sobą nie wziął. Kto wie, czy Benisia tego sobie nie schowała na pamiątkę, może on jej darował za tę sakiewkę. Monika protestuje, ale ja wszystkiego się po takiej młodzieży spodziewam!...«
Czytający zeszyt opuścił na stół, i z oczami szeroko rozwartemi, nieruchomy pozostał.