Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

słał, i tak go coś nagle za piersi chwyciło — niby strach, niby zgroza.
Leżał ten kraj przed nim — płaski — nagi, jak het wzrokiem dolecieć.
Nad grzęzawicami mgła zimna się stała, po szuwarach plątały się pajęczyny, chłód szedł z ziemi i wicher gwizdał, na. niebie zbałwanione stały chmury śniegu. Bielała tylko zaspa piasku, na której ów krzyż stał i dęby.
Stanął sam z siebie konik Jaśkowy zhasany, spojrzał Jasiek ku górze, westchnął, czapki uchylił i tak zapatrzony pozostał.


II.

Na dębach liście zeschły, lecz nie opadły i szeleściały złowrogo — na ramieniu krzyża wrona siedziała i spoglądając na człeka, krakała:
— Czegoś tu? Czegoś tu?
A pod dębami kobieta samotna, w łachmanach, zbierała żołędzie.
Wicher się naigrawał z jej szmat, szarpał je — i do kości chłodem przejmował.
Zawołał Jasiek kobiety, ale zamiast podejść, uciekła — więc on do krzyża się zbliżył.
Wtedy i kobieta się zbliżyła.
— Daleko do dworu? — spytał Jasiek.
— Het daleko! — odparła ponuro.