Ruszył dalej Jasiek — raz jescze na to rozdroże się obejrzał i westchnął:
— Pusty kraj, jak moje życie!
I pojechał śmiało — boć młody był — ni w nieszczęście nie wierzył, ni w śmierć — daleką.
A przecie nie wyminie nikt swej doli, jako i rozdroża owego.
Zabiegło ono znowu raz przed Jaśkowe oczy i znowu konik sam z siebie stanął.
Ale i wtedy kwitły i szuwary i trawy, maiły się dęby rosochate — na wzgórku pasterków gromadka grała na ligawkach i stoki wydmy pokryły macierzanki i powoje pachnące. W konarach dębowych roiło się od ptasząt śpiewających. Przekręcił Jasiek czapkę z fantazyą i zaciął konika.
Powietrze błękitne i ciepłe w pusty kraj niosło jego piosenkę.
Nie wyminął ci on owego rozdroża i w pewną noc czarną, kiedy raz ostatni tamtędy wypadła mu droga.
Ile mu sądzono było, tyle drogi ubiegł, tyle dni przepracował, tyle nocy cichych przespał.
Sądzenie swoje z sobą nosił, a potem go ono nosiło, gdy już wszelką moc stracił.
Wyliczone człowiekowi lata wieku, wyliczone siły, wyliczona droga. Ale on sam lata przeznacza, on sam siły kieruje, on sam drogę wybiera, i tam