która od pana. Drugą, do jakiegoś tutaj żyda w karczmie, dał nasz pachciarz.
Ale nikt nie był w stanie »rozebrać«, zginęło bezpowrotnie wszystko. I uczucie pana i geszeft żydowski były zupełnie podobną plamą atramentu na mokrym, brudnym papierze, który się w ręku rozpełzał. Panienka skrzywiła się żałośnie, ale ojciec śmiechem wybuchnął.
— Oj, młodzi, młodzi! Zamiast się krzywić, Bogu podziękuj, że ten chłop życiem nie przypieczętował waszych amorów, a swego Stacha zwymyślaj za takie ekscesy.
Tu Czujko wtrącił się do rozmowy:
— Proszę pana zaraz dać odpowiedź, bo pan kazał żywo wracać.
— Jakże zaraz pójdziesz? Znowu w noc, na kładki? Czyś oszalał!
— Z północka pójdę; — odparł niepoprawny w uporze swym chłop. — Już ja tę przerwę sobie naznaczył rankiem, to nie wpadnę, a i do domu pilno, bo chleb rozmókł.
— Nakarmić go, dać wódki, niech spocznie! — rozporządził pan, a chłopu zajaśniały oczy.
Po chwili, rozgrzany wódką, nad pełną misą, rozpowiadał lokajowi swoje przygody.
— Zmanił mnie ogień na błocie. Może jego tam całkiem nie było, czy ja wiem? Czekając ranka, trochę zadrzemałem i gdzieś się podział.
— Tam, onegdaj, łozę trzebili. Może podpalili
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.