Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

A wszystko w ciszy i skupieniu.
Pracuje rolnik i ziemia, a zewsząd zbiegają się chmury i promienie, wiatry i skwary, dobre i złe geniusze.
Gdy »przetałki« śnieg pochłoną, a prądy smalące skórę, suszące, wody kraj oblecą, na miedzy staje pług pierwszy.
Od ziemi jeszcze chłód idzie i wilgoć, a świeżą bruzdę pleśnią czuć i surowością. Odwala się skiba płytka, lemiesz nieprzytarty ciężko idzie, wół się narowi i ryczy. Zagon rozdarty wygląda jak rana ziemi, uderza weń powietrze, kruszy na proch i z niewidzialnych nasion wyskakują chwasty. One zawsze pierwsze, a często i ostatnie. Poszarpie je brona, zesmali słońce, a nigdy nie giną.
Pochylony nad swą pracą, rolnik je widzi, liczy i długo myśli.
Ziemia doń szepcze: »Bacz, jak mnie od nich pilnować musisz«.
Więc znowu radło korzenie tnie i na wierzch wyściela — zda się wszystkie zmarnieją. Ziemia się podnosi i już od niej jakby zapach chleba zalatuje, zagon nabiera formy. Wysokie, ciepłe słońce pieści jego szczyt o południu, ku zachodowi skłony purpurą.
I oto znowu one są — te grube osty, uparte bławatki, nikłe maki i ostróżki.