w obrębie scholastyki teologicznej i rzucił zasłonę na resztę świata. Nie. Wzrok pozostał w nim jasny, rozsądek nie zaćmiony i zszedłszy między ludzi przekonał się, że nie można na jednym po ziomie stawiać idyotę czy błazna, twierdzącego dwa a dwa — pięć i filozofa, dającego panteistyczne określenie Boga i że przeto musi być jakaś różnica istotna między «matematyką» teologiczną, a matematyką w ścisłem znaczeniu wyrazu. Ponieważ zaś kierowała nim przytem rzetelna miłość bliźniego, nierozłącznie wiążąca się z przeświadczeniem, że miłością tylko można działać na ludzi i ich ku Bogu zwracać, więc zstąpiwszy z jej pochodnią w głębie dusz pokłóconych z Bogiem, dojrzał u niektórych z nich «ukryte perły» dobrej wiary i szczerego szukania prawdy.
I ta płynąca ze skojarzenia miłości ze zdrowym nie skrępowanym formułami rozsądkiem, umiejętność wynajdywania pereł tam, gdzie inni widzą samo tylko błoto i zgniliznę, stanowi ową znamienną u X. Bonomellego, a szczególnie antypatyczną dla pewnej szkoły teologów cechę. Miłością tchną wszystkie słowa zacnego biskupa i żąda on, aby w miłości bliźniego rozgrzane były wszystkie wywody, które w obronie wiary i Kościoła przytaczają. «Jeśli chcemy — pisze on w prześlicznym liście pasterskim: Il secolo che nasce [1] —
- ↑ «Attraverso i nostri tempi», str. 255 — 260