dują jeszcze względy i łaskę u ludzi, nawet u niedowiarków i wrogów religii»[1].
Słowem miłość, zawsze miłość, jako broń najlepsza do walki z wrogami. Głosi to biskup Bonomelli nieustannie, w każdej pracy, przy każdej sposobności. I rozżarzone miłością płyną słowa jego w serca, a za niemi płynie miłość tej boskiej instytucyj, która miłością postanowiła świat zdobyć, tego Kościoła, który począwszy od umiłowanego przez Chrystusa apostoła, nauczającego: «synaczkowie, miłujcie się wzajemnie» — nie przestawał do dni naszych wydawać apostołów miłości, wśród których jaśnieje, jako jeden z godnych następców św. Jana Ewangelisty, dostojny biskup Cremony. — «O bracia moi najdrożsi, — woła on do kapłanów w jednym z listów pasterskich — pragniemy zachować w Kościele tych braci naszych, którzy na szczęście już w nim są, i pragniemy przywieść do niego tych, co są oddaleni: oto cel najwyższy naszego tu posłannictwa, a wobec niego cóż warte jest wszystko inne? Nic. A za tem bardziej jeszcze niż do wiedzy garnijmy się do cnoty i wznośmy się o ile to możliwe, do najwyższego jej stopnia, do świętości...[2] «Powołani do zdobywania dusz dla Kościoła a przez Kościół dla Chrystusa, powinniśmy całą nadzieję naszą