Strona:PL Marian Zdziechowski - Pestis perniciosissima.djvu/69

Ta strona została przepisana.

lebt, o tem naucza niejaki Spitta, twierdząc, że nie dlatego uznaje pewną religię, że ona jest prawdziwą, ale przeciwnie, religia owa staje się prawdziwą dlatego, że on ją wyznaje[1]. Między taką zaś religią a zupełną jej negacyą różnica prawie żadna. «Wyrazy: g, dusza, nieśmiertelność — pisze żyd Meyer Beniey — straciły dla nas wszelkie znaczenie; jakaż walka o Boga szumiała jeszcze przed stu laty! A dziś? gdzież jest ten, co czuje potrzebę o istnieniu Boga rozprawiać? Nad pytaniem tem świat przeszedł do porządku; Boga już nie potrzebujemy, nawet nie możemy potrzebować, nie wiedzielibyśmy co z nim począć: miejsca już dla niego niema na świecie»[2]. A ta negacya Boga rozmaicie się objawia stosownie do rozmaitych usposobień; u jednych jest obojętną, u innych mniej lub więcej nieprzyjazną względem wszelkich form religijnych, u innych wreszcie przechodzi w zaciekłą nienawiść.

Ze stanowiska nauki — mówi niejaki Herbert Casson — wiara jest zbrodnią, a każda jej forma obłędem wstrzymującym pochód cywilizacyi. Według niego religie są klęską narodów. Lefèvre widzi w nich niebezpieczeństwo dla zdrowego rozsądku i nazywa pasożytami wysysającemi soki ludzkości i zatruwającemi atmosferę duchową. To,

  1. Ib. str. 438.
  2. Ib. por. str. 32 — 33.