sze niebezpieczeństwo utraty wiary i co najgorsze, samym nad zupełną zagładą religii pracować»[1].
Niepodobna potępić ostrzej tych wszystkich katolików, którzy twierdzą, że w prądach nowoczesnych mogą się znaleść jakieś pierwiatki dobre, ale i niepodobna zaprzeczyć, że w oburzeniu i przerażeniu autora, na widok potęgi wrogów wiary a chwiejności tych, co jej bronią, jest spora doza słuszności. Zgadzamy się z nim i w tem, że niewiele lepsze od negacyi religijnej jest to bawienie się w religię, które dziś staje się modą, to po dekadencku stylizowane, amatorskie, jak trafnie on się wyraża, chrześcijaństwo. Czytając pisma modernistyczno-katolickie, widzimy nieraz, że współpracownicy ich uprawiają wcale nie budujący flirt z anty religijnym duchem wieku, kierając się próżnością nadziei, że zostaną do ludzi postępowych zaliczeni. Smutniejsze jeszcze to, że myśli ich i rozumowania przenika powiew buntu przeciw powadze autorytetu w Kościele i że bunt ten wynika niekiedy z płaskich, samolubnych pobudek. Ludzie ci lubią powoływać się na powagę X. Bonomellego, a tem kompromitują jego i sprawę, której on służy, czynią to, że chcąc prąd w życiu kościelnem, który uosabia dostojny biskup, nazwać prądem miłości, trzeba niejedno zrobić zastrzeżenie i sporo ograniczeń zakreślić. Sło-
- ↑ Ib. str. 414.