piętno Chrześcijaństwa, wyszydza on i zohydza wszelką dążność idealną; waryatem czy zwyrodniałym maniakiem jest w oczach jego każdy, kto po za materyą przeczuwa jakieś kraje ducha — i do obłąkańców takich zaliczył on, obok rozmaitych dekadentów, ludzi tej miary, co Tołstoj. Czyżby dlatego ten nędzny, robaczy umysł, ten oszczerca religii został przez X. Weissa zaszczycony pochwałą, że «pod względem znajomości epoki naszej bodaj nikt mu nie dorównywa»[1].
Gdy się patrzy na objawy takiego zaślepienia wśród tak niepospolitych umysłów, mimowoli ogarnia niepokój, wciska się ból. Kto przeczy temu że prawdzie nie wolno robić układów z fałszem? Ale czy prace misyjne nie wchodzą w obręb zadań Kościoła i czy nie stanowią jednego z głównych jego celów? Czy wysiłki podejmowane w myśli oddziaływania na inteligentne a od Kościoła oderwane warstwy nie są bez porównania donioślejsze od wszelkiego misyonarstwa wśród dzikich lub pogańskich ludów, tak fatalnie wiążącego się zawsze z samolubną, wyzyskującą, lichwiarską w stosunku do tych ludów polityką «chrześcijańskiej» Europy. A chcąc działać na obcych, czy nie należy starać się zrozumieć ich i przystosować się do ich pojęć, ażeby być przez nich zrozumianym? I czy to wchodzenie w duszę
- ↑ Ib., str. 441.