dogmatowi o niedoścignionej doskonałości starożytnych, i dowodząca, iż, jak na wszystkich innych polach, tak i w literaturze, współcześni przewyższyli ich o całe niebo. Z jednej strony, wspaniały rozkwit piśmiennictwa francuzkiego w XVII w. dostarczył modernistom silnego arsenału argumentów; innych, rozumowych, przyczyniła kiełkująca już wówczas aberacya powszechnego »postępu« ludzkości; z drugiej strony zerwała się owa ścisła nić, wiążąca dawnych humanistów ze starożytnym światem: nie mówiąc o różnicy ducha epoki, zanikła wprost i dostateczna znajomość języków, pozwalająca swobodnie pić z klasycznego prazdroju. Trudno opisać, do jakiego stopnia posunęło się zacietrzewienie argumentacyi w tym sporze. Nie dość, iż Paskal wyższy jest od Platona, Boileau wart Horacego i Juwenala; ba, »w Cyrusie[1] jest dziesięć razy więcej inwencyi niż w Iliadzie«! Marivaux, z gorliwością prozelity, stanął, jak wspomniałem, w pierwszym szeregu »modernistów«, za ofiarę obierając sobie znowuż nieszczęśliwego Homera (z tem większą siłą przekonania, ile że język grecki był mu zupełnie obcym) i wydając, w r. 1717, rozwlekłą i niesmaczną parodyę Iliady (Homère travesti).
Karyera salonowa młodego autora nie byłaby zupełna, gdyby zabrakło w niej tragedyi w 5 aktach,
- ↑ Głośny w XVII wieku romans panny de Scudery.