kochając, czuje się tylko zbrodniczą; Sylwia, zdeklasowaną. I to wszystko rozgrywa się najzupełniej seryo, będąc równocześnie nawskroś karnawałowym żartem, aż wreszcie pęka cała bańka mydlana w przemiłem odsapnięciu Sylwii, kiedy dowiaduje się o prawdziwym charakterze rzekomego lokaja: »Uff! był już wielki czas, żeby to był Dorant!« Oddychamy mimowoli i my wraz z nią; mamy uczucie, żeśmy się nachylili przez chwilę nad jedną z najbardziej zawrotnych otchłani Życia. A z jaką cudowną lekkością i pewnością ręki prowadzone są te igraszki! A jakie to wszystko niewinne, jak istny teatrzyk dla dzieci!
Niewinne, zapewne; wszelako nie trzeba składać całej »dziewiczości« tego teatru na poczet autora. Sądzę, że o wiele za daleko posuwają się ci krytycy, którzy chcieliby się w Marivaux dopatrywać reformatora małżeństwa, pioniera zasady wolnego doboru serc i prawa młodej dziewczyny poznania swego przyszłego. Pamiętajmy, że, o ile romans XVIII w. dozwalał sobie bardzo znacznych licencyj obyczajowych, o tyle teatr zawsze jeszcze znajdował się pod ścisłym rygorem konwencyi moralnej, która dopuszczała miłość na deski sceniczne tylko pod warunkiem iż była poczęta w »uczciwych zamiarach« i kończyła się małżeństwem[1]. Z konwencyi tej wypływał tak
- ↑ Jedynem może naruszeniem tego rygoru w dawnym teatrze jest Georges Dandin Moliera.